Oto relacja Jerzego Kazimierza Kuberskiego, jednego z zatrzymanych, który dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nie został rozstrzelany 26 czerwca
W dniu 25 czerwca 1944 roku w niedziele szedłem na miejsce zbiórki. Około godziny ósmej trzydzieści spotkałem Ryśka Skwarę, który opowiedział mi, że wczoraj w godzinach popołudniowych w drodze do Kawęczyna został zatrzymany przez patrol żandarmerii niemieckiej i odprowadzony na komendę w Rembertowie. Po przesłuchaniu i rewizji (nic przy nim nie znaleziono) została wypuszczony. Rozstaliśmy sie, wróciłem ze zbiórki późnym wieczorem. W dniu 26 czerwca wczesnym rankiem rozległo sie mocne dobijanie do drzwi wejściowych mieszkania. Wyskoczyłem z łóżka i patrzę przez okno na ulicę. Przed domem stoją niemieccy żołnierze SS z automatami. Przeszedłem do kuchni, patrzę na podwórko, a tam pełno Niemców. Zacząłem sie ubierać. Dobijanie do drzwi coraz mocniejsze. Moja mama otwiera je. W progu staje oficer niemiecki z trupia czaszką na czapce i pistoletem w dłoni. Miał sztuczna lewa nogę. Wchodzi do mieszkania, a za nim żołnierz z automatem i żołnierz z karabinem. Wprowadzają Ryśka Skwarę. Jest w koszuli i w kajdankach. Ma spodnie, ale jest boso. Oficer wskazując na mnie pyta Ryśka: To ten Kuberski? Rysiek odpowiada Tak. Niemiec pyta mnie w języku niemieckim gdzie mam broń, ulotki. Odpowiadam, że nie rozumiem po niemiecku, choć zrozumiałem. Wtedy wystąpił jeden z żołnierzy który z akcentem śląskim pełnił role tłumacza. Niemcy przeprowadzają rewizje w mieszkaniu, ale nic nie znajdują. Wyprowadzają mnie, idziemy w kierunku domu Abramka. Tam są też Niemcy. Przeprowadzają rewizję i też przesłuchują. Po godzinie prowadza nas w stronę poligony. Na wartowni przy bramie spotykamy czterech Jarząbków, Bettina i Abramka. Następuje przesłuchanie. Stawiają nas pod murem wartowni. Przed nami staje żołnierz z karabinem, a obok żandarm. Następują uderzenia lufa w brzuch i pierś. Stojący obok żandarm uderza pięścią w brodę. I tak na zmianę -lufa, pieść. Padają pytania
- do jakiej organizacji należysz?
- kto jest Twoim przełożonym?
- gdzie jest broń?
- gdzie drukarnia? itp.
Po kolejnym "nawrocie" najmłodszy z Jarząbków nie wytrzymał i zaczął mówić, że zna jednego z organizacji, ale nie zna adresu. Wskazuje na Skwarę i mówi, że on zna. Skwara oświadcza, że nikogo nie zna, jeśli Jarząbek zna, niech prowadzi. Po chwili przesłuchania Jarząbek mówi ze adresu nie zna, ale wie który to dom. Niemcy zabierają go do samochodu i odjeżdżają. Nas prowadza w stronę koszar. Wprowadzają do piwnic. Są tam cele, w których umieszczają nas. Ja dostaję sie razem z trzema Jarząbkami do jednej celi, w której było już kilkoro ludzi. Tam dowiedziałem się, że podczas rewizji u Jarząbków Niemcy znaleźli mapnik niemiecki. Po jakimś czasie biorą nas znów na przesłuchanie. Po drodze spotykam Ludwiczaka i Kanclerza. Są już dobrze zbici. Do pokoju w którym przesłuchują wprowadzają nas pojedynczo. Pytają o rodzinę, rodziców, rodzeństwo, a następnie do jakiej organizacji należę, czy wiem, kto należy, jakie znam organizację, gdzie maja magazyny, dlaczego się spotykamy, co robimy itp. Wcześniej na zbiorkach ustaliliśmy co mówić w przypadku wsypy i aresztowania. Chodziliśmy do jednej szkoły.
Po przesłuchaniu zaprowadzili mnie do innej celi o wymiarach 2x4 m. Były w niej już trzy osoby - dwóch chłopców, których Niemcy schwytali "na węglu" i Bettin. Po Bettinie widać było , że rozmawiali z nim Niemcy. Narzekał, że wszystko go boli. Był rozbity, ale powiedział że nikogo nie wydał i niczego nie zdradził. Przed południem zabrali nas ponownie na przesłuchanie. Wróciliśmy do tej samej celi bardziej zmęczeni. Zauważyłem że Kanclerza wprowadzali do celi obok. Po południu26 czerwca wyprowadzili Bettina. Słychać było, że drzwi innych cel są otwierane i zamykane, co oznaczało, ze wyprowadzają większą ilość osób. Około godz. 18:00- 19:00 wprowadzono jakiegoś człowieka w wieku 30-35 lat do celi, w której byłem przetrzymywany i wyprowadzili chłopców których złapali "za węgiel". Osobnik którego Niemcy wprowadzili powiedział, że na pewno coś sie stało, gdyż zauważył w samochodzie ciężarowym, którym Niemcy go przywieźli łopaty i kilofy oraz jakieś ubrania. Prawdopodobnie kogoś rozstrzelali.
W dniu 27 czerwca odwiedził mnie szef tajnej policji polskiej Walica i pytał, o co mnie Niemcy posądzają. W południe zostałem wezwany na przesłuchanie. Na miejscu i po drodze nie spotkałem żadnego z kolegów. W dniu tym juz nie wzywano mnie na przesłuchania. Obsługę pełnili żołnierze niemieccy pochodzenia polskiego. Wieczorem tego dnia przy wyjściu za własną potrzebą, asystujący mnie Niemiec powiedział, że nikogo już nie ma. Został tylko Kanclerz i jeden nieznany, który siedział juz przed naszym aresztowaniem od tygodnia. W dniu 28 czerwca zostałem znów wzięty na przesłuchanie. Pytania te same jak poprzednio, po czym oświadczono mi, że zostanę wysłany do Treblinki. W dniu 1 lipca 1944 w godzinach porannych zaprowadzili mnie Niemcy do komendanta żandarmerii na Poligonie. Przez dwa dni nie brali mnie na przesłuchania. Po dwóch dniach komendant zadawał mi pytania jak zwykle te same, następnie powiedział ze zostałem skazany na pół roku pobytu w Treblince i dzisiaj będę przetransportowany. Poprosiłem komendanta, aby mi pozwolił pójść do domu i zabrać jakieś ubranie. Komendant wyraził zgodę i polecił żołnierzowi, aby mnie zaprowadził. Wyszliśmy za bramę Poligonu, idziemy w kierunku domu. W pewnym momencie Niemiec mówi do mnie, abym poszedł do domu, a on tu na mnie poczeka. Oczywiście przeszedłem koło domu i wstąpiłem do znajomych sąsiadów, umyłem sie, ubrałem i zaraz wyjechałem do Warszawy, gdzie spotkałem sie z moja mama. W czasie rozmowy dowiedziałem się, że przez p. Walicę mama dotarła do komendanta żandarmerii i za sumę trzydzieści tysięcy zł (tzw. młynarek) zgodzili się mnie wypuścić. Całą sprawę załatwił p. Walica. Wiem, ze 30 czerwca Kanclerz był jeszcze więziony na poligonie.
(źródło: Wspomnienia z lat okupacji niemieckiej 1939-1945 Władysława Szeflera)
Mogiła rozstrzelanych 10 mieszkańców Rembertowa (w tym Zawiszaków) w rejonie skrzyżowania ulic Zesłańców Polskich i Magenta