Wspomnienia o Stanisławie Szelowskim, pierwszym burmistrzu Rembertowa, jego żony Alicji Szelowskiej
Stanisław Piotr Szelowski urodził się 9 maja 1895 roku w Zgłobicach, powiat Tarnów w rodzinie wielodzietnej , jako siódme dziecko Petroneli i Feliksa Szelowskich. Jego siostry: Stafania, Julia, Helena, Maria, Jadwiga, Zofia. Feliks Szelowski był zatrudniony jako administrator majątku Heleny Klobassy Żręckiej w Zbylitowskiej Górze. Praca ta pozwoliła utrzymać rodzinę oraz dać odpowiednie wykształcenie wszystkim dzieciom.
Stanisław Piotr Szelowski ukończył studnia gimnazjalne w latach 1905/6-1913/14 w Gimnazjum w Jaśle i w Gimnazjum Franciszka Józefa W Dębicy oraz zdał egzamin dojrzałości w myśl rozporządzenia ministerialnego z dnia 29 Lutego 1908 L.10.051 (DzRM nr 18) po raz pierwszy. Na podstawie tego egzaminu uznano go większością głosów dojrzałym do studiów na Uniwersytecie w dniu 9 czerwca 1914 roku.
Do Legionów Józefa Piłsudskiego wstąpił już 4 sierpnia 1914 roku. Służył w I Brygadzie, baon V (pułk). W 1915 roku został ranny (postrzał w płuco) i przebywał w Szpitalu Rezerwy Legionów Polskich w Teplitz-Schonau, a następnie w Szpitalu Legionistów w Zakopanem (70 dni). Po powrocie ze szpitala w Zakopanem rozpoczął 1 stycznia 1916 roku pierwszą pracę w Zarządzie miasta Opoczno w charakterze sekretarza. Komisarzem rządowym był Rotmistrz 13 pułku Ułanów Henryk Mieroszewski.
Z dniem 1 października 1916 roku został wprowadzony w miastach Królestwa Polskiego "Samorząd" zgodnie z Rozporządzeniem Naczelnego Wodza Armii Austro-Węgierskiej Jego Cesarskiej Wysokości Arcyksięcia Fryderyka. Stanisław Szelowski zakończył swoją pierwszą pracę w Zarządzie miejskim w Opocznie z dniem 30 września 1916 roku.
Następnie został skierowany do Komisarza Cywilnego Komendy Powiatowej do Inspektoratu Szkolnictwa Okręgu Opoczyńskiego w celu załatwiania spraw tyczących całego szkolnictwa opoczyńskiego. W tym okresie rozpoczął studnia na Uniwersytecie Krakowskim (Wszechnica Jagiellońska) na Wydziale Prawa dnia 13 października 1917 roku (nr 16610), który ukończył w 1921/22 roku. W międzyczasie wstąpił do armii polskiej 17 marca 1919 roku do I Pułku Ułanów w Dębicy.
W 1921 roku został mianowany na podstawie rozporzadzenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przez Wojewodę Kieleckiego na stanowisko Sekretarza Starostwa w Miechowie. Następnie na własną prośbę w 1922 roku został przeniesiony z upoważnienia Ministra Spraw wewnętrznych przez Wojewodę Warszawskiego do Starostwa w Mińsku Mazowieckim na stanowisko sekretarza. W Starostwie w Mińsku Maz. pracował do końca 1926 roku i ponownie na własną prośbę wojewoda Warszawski przeniósł go do starostwa w Grodzisku w dotychczasowym charakterze służbowym. Za pracę w starostwie w Mińsku Mazowieckim wojewoda wystawił mu ocenę kwalifikacyjną, która opiewała na bardzo dobrą. Ponadto minister Raczkiewicz (MSW) mianował go urzędnikiem administracyjnym I kategorii.
W 1929 roku odnowiły się rany, które doznał w okresie legionowym, ciężko zachorował i został przeniesiony rozporządzeniem Wojewody Warszawskiego z dnia 15 lipca 1929 roku L.oS.II -1-4 w stan spoczynku. Zostało mu również przyznane uposażenie emerytalne w myśl art. 17 ustawy z 11 grudnia 1923 roku o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy państwowych i zawodowych wojskowych (DZ.URP 1924 nr 46).
Następnie kiedy jego stan uległ poprawie i mógł pełnić funkcje pracownika państwowego, w wyniku przeprowadzonych wyborów w gminie Legionowo w dniu 9 marca 1934 roku został wybrany na stanowisko wójta gminy Legionowo, gdzie pełnił funkcję do 31 marca 1939 roku (tzn. do momentu wyboru na burmistrza Rembertowa).
Za zasługi w służbie samorządowej i na polu pracy społecznej 11 listopada 1937 roku Prezes Rady Ministrów odznaczył Stanisława Szelowskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi.
Następnie na podstawie Ustawy z dnia 8 stycznia 1938 roku (Dz.URP nr 3 poz.1 1) Wojewoda Warszawski nadał Stanisławowi Szelowskiemu wójtowi gminy Legionowo "Brązowy Medal za długoletnią służbę". W dniu 30 czerwca 1938 roku został odznaczony Krzyżem Niepodległości (Biuro Komitetu Krzyża i Medalu Niepodległości nr 13561-14 11762
Rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych z 31.03.1939 nadano osadzie Rembertów prawa miejskie oraz samorząd, którego organami była Rada Miejska i Zarząd Miejski. W kwietniu 1939 roku został wybrany przez mieszkańców a następnie po wsłuchaniu opinii Wydziału Powiatowego zatwierdzony przez Starostę na stanowisko burmistrza miasta Rembertowa Stanisław Szelowski. Starosta uznał, że kandydat posiada wymagane kwalifikacje, jak również duże doświadczenie nabyte przez lata pełniąc różne stanowiska w służbie samorządowej i państwowej.
Rembertów w owym czasie był miastem w miarę zasobnym, część mieszkańców pracowała w licznych zakładach na miejscu, reszta dojeżdżała do pracy do Warszawy, i dla tych mieszkańców Rembertów był tzw. sypialnią, zaczęto budować nowe domy, zostały uporządkowane ulice, regulowano chodniki (trotuary), sadzono drzewka (robiła to młodzież szkolna) doprowadzono do porządku oświetlenie elektryczne miasta.
Społeczeństwo Rembertowa było bardzo zróżnicowane: wojsko z którym burmistrz miał wspólny język i które bardzo go wspomagało, inteligencja pracująca, kupcy, handlowcy wszelkiego rodzaju, właściciele domów, robotnicy, duża społeczność żydowska (była siedziba gminy żydowskiej i synagoga) zajmującej się głównie drobnym handlem.
Z problemami tych wszystkich mieszkańców burmistrz musiał się zmierzyć i musiał im sprostać. Opieka zdrowotna była zabezpieczona przez Kasę Chorych oraz lekarzy, którzy świadczyli swe usługi w ramach także praktyk prywatnych. Byli to bardzo oddani ludności znakomici lekarze.
Na terenie Rembertowa istniały trzy szkoły powszechne. W roku szkolnym 1935/36 powstała I klasa prywatnego Gimnazjum Izabelli Adamskiej, w następnych latach były już IV klasy i było to już Gimnazjum Towarzystwa Rozwoju Gimnazjum z uprawnieniami państwowego gimnazjum ogólnokształcącego (mała matura).
Była również Prywatna Żeńska Szkoła Przysposobienia Krawiecko-Bieliźniarskiego.
Nad bezpieczeństwem miasta czuwał komisariat policji, na czele jego stał mjr. Stefani.
Na terenie Rembertowa istniały liczne zakłady pracy, w których zatrudniani byli mieszkańcy miasta i okolic. Przy Fabryce Amunicji "Pocisk" (Wojskowe Zakłady Pirotechniczne WZPir) znajdowała się Zawodowa Straż Pożarna, której komendantem był płk. Eugeniusz Rusiecki. Była również Ochotnicza Straż Pożarna, której komendantem był Borys Kośko.
Na terenie Poligonu był kościół, Nowy Rembertów posiadał kaplicę.
Było jedno prywatne kino.
Różne organizacje społeczne zajmowały się kulturą. Odbywały się różnego rodzaju imprezy , było mnóstwo amatorskich zespołów, które wystawiały przestawienia, szczególnie w okresie karnawału. Organizowano obchody we wszystkie święta państwowe. Miasto i jego mieszkańcy żyli spokojnie do czasu wkroczenia do Rembertowa wojsk niemieckich.
Wtedy to Gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer dokonał zmian w podziale terytorialnym m.in. scalając powiaty warszawski i radzymiński. Motywowano to koniecznością ostrego zarządzania i organizacji. Przestało funkcjonować dotychczasowe Starostwo Powiatowe. Pełnie władzy na terenie powiatu otrzymał niemiecki starosta Kreishauptmann Herman Ruprecht, jego zastępcą został Henrich Poltz. Urząd Kreishauptmanna połączył w jego dotychczasowej formie działy starostwa: państwowy (starostwo) i samorządowy (wydział powiatowy). Większość stanowisk pełnili w urzędzie starosty wysiedleni z woj. poznańskiego i Pomorza Polacy, przede wszystkim ze znajomością języka niemieckiego. Stanowiska kierownicze obsadzone zostały przez Niemców. Jednak większość stanowisk kierowniczych w terenie, a więc wójtów i burmistrzów, zostało obsadzonych przez Polaków. Poszczególne kandydatury typowane były przez namiastkę władz samorządowych: Radę Miejską i Zarząd Związku Gmin. Jedynie gminy o dużym procencie mieszkających tam volksdeutschów obsadzone zostały przez Niemców. Były to gminy miejskie Jabłonna, Legionowo, Nowa Iwiczna, Piastów oraz miasta Piaseczno i Włochy.
W tak trudnej sytuacji trzeba było żyć i jakoś w miarę dobrze i mądrze zarządzać miastem. Walka z okupantem, konfidentami i donosicielami nie była łatwa. Wtedy to burmistrz powiedział: obecnie moją ojczyzna jest Rembertów i pragnę uczynić wszystko aby ocalić to co można jeszcze ocalić przed zagładą przez Niemców i muszę w miarę moich możliwości zapewnić mieszkańcom jak najlepsze w tych trudnych warunkach ich bytowanie. Oczywiście mam głęboką nadzieję, że obywatele będą mnie wspierać w podejmowaniu najważniejszych decyzji dotyczących miasta.
Już na początku okupacji Kreishauptmann wydał zarządzenie aby wnioski o wpisanie na listę tzw. "volkslistę", były kierowane do urzędu starosty za pośrednictwem Zarządu Miejskiego w celu zaopiniowania ich przez miejscową władzę. Kiedy żaden wniosek mieszkańca , który wpłynął do Zarządu Miejskiego w Rembertowie nie został zaopiniowany przez burmistrza Szelowskiego i nie był wysłany do Urzędu Starosty ? Kreishauptmann telefonicznie wezwał burmistrza aby wstawił się w starostwie. Oczywiście na to wezwanie burmistrz nie wstawił się. Wtedy Kreishauptmann w asyście oficerów pierwszy raz przyjechał do ZM z zapytaniem: Dlaczego Pan nie stawił się na moje wezwanie i nie wykonał mego zarządzenia?`
Burmistrz odparł: Nie mogę wydawać opinii o moich obywatelach, którzy dotychczas byli obywatelami polskimi, a obecnie chcą być obywatelami niemieckimi. Opinia moją mogłaby być dla nich krzywdząca.
Kreishaptmann: W przyszłości radzę jednak aby stawiał się Pan na każde moje wezwanie. W przeciwny bowiem razie będzie Pan doprowadzony.
Następna odprawa była o wiele trudniejsza kiedy to Komendantura Wojskowa znajdująca się na Poligonie zaczęła rozważać wysiedlenie mieszkańców Rembertowa, ponieważ uznała, że wojsko niemieckie będzie bezpieczniejsze jeśli nie będzie miało kontaktu z polską ludnością.
Trzeba było za wszelka cenę przekonać Niemców aby zrezygnowali z tego pomysłu. W tym celu Burmistrz udał się do Starostwa, nawiązał kontakt z p. Marczakiem, który pracował w sekretariacie Hermana Ruprechta i dowiedział się, że starosta nie jest tą sprawą zainteresowany, wysiedlenie mieszkańców to pomysł Komendantury.
Po licznych rozmowach Burmistrza z mieszkańcami miasta postanowiono utworzyć delegację , której celem będzie przekonanie Komendantury o pozostawieniu ludności cywilnej w mieście.
Spotkanie takiej delegacji zorganizowano w jednym z domów na Kolonii Oficerskiej. Ze strony niemieckiej udział brał Baron von Ditwizth oraz dwóch wysokich rangą oficerów z Komendantury Wojskowej. Ze strony polskiej burmistrz i kilku znanych w mieście mieszkańców. Starano się wytłumaczyć oficerom niemieckim, że Rembertów jest miastem nieskanalizowanym , mieszkania nie posiadają żadnych wygód (urządzeń sanitarnych). Nie mogą więc służyć jako kwatery dla żołnierzy niemieckich. Mieszkańcy w niczym nie zagrażają wojsku.
Ponadto znajdujące się w mieście Zakłady Mięsne zaopatrujące wojsko, zatrudniają licznych robotników mieszkających w Rembertowie. Kto będzie pracował, jeśli ich się wysiedli. Jest Fabryka Mebli Giętych produkująca meble na potrzeby wojska w Generalnej Guberni, w której również pracują mieszkańcy miasta. Na Kolonii Oficerskiej istnieje Rejonowa Spółdzielnia, która zabezpiecza wyżywienie wojska w ramach kontyngentu. Również tej potrzebni są urzędnicy jak również pracownicy fizyczni. W/w argumenty, jak i wiele jeszcze innych przekonały barona (pułkownika) i niemieckich oficerów, że wysiedlenie mieszkańców byłoby bezcelowe i bez żadnego pożytku dla wojska.
W pewnym okresie Burmistrz przed rozpoczęciem urzędowania każdego dnia objeżdżał na swoim motorze miasto. Przejeżdżając przez przejazd pewnego dnia zauważył, że na przejeździe szarpie się z bahnschutzem p. Stefan Nagraba. W pewnym momencie karabin znalazł się w rękach Polaka. Sytuacja była dramatyczna. Burmistrz natychmiast stanął między nimi i zaczął tłumaczyć Niemcowi, że Polakiem kierował wyłącznie strach, gdy zobaczył karabin skierowany w jego stronę. Nie pomogło tłumaczenie. Powędrowali razem do Żandarmerii i tam rozegrała się cała sprawa. Burmistrz udowadniał, że p. Stefan Nagraba jest niewinny, jest biednym robotnikiem mającym na utrzymaniu dzieci i żonę. Chciał po prostu ukraść trochę węgla, a kiedy zobaczył wycelowany w niego karabin nie wytrzymał nerwowo. Żandarmeria zwolniła p. Stefana Nagrabę. Jednak następnego dnia przyszedł do burmistrza Komendant Żandarmerii i powiedział, że człowiek za którego ręczył pan głową, nie jest taki niewinny - to sekretarz PPR - komunista. Pan Stefan Nagraba całą okupację spędził ukrywając się poza Rembertowem.
Pierwsza okupacyjna Wigilia w 1939 roku dla Burmistrza Szelowskiego była tragiczna. Mocne uderzenia w drzwi, kajdanki na ręce w samochodzie było już siedmiu innych mieszkańców Rembertowa i Kawęczyna. Wszyscy zostali oskarżeni o to, że wiedzieli bądź osobiście ukrywali broń w stawach w Kawęczynie. Zostali zawiezieni do piwnic w Sejmie. Tego samego dnia odbył się sąd nad zatrzymanymi ? sądził ppłk. Maks Daume, który zastępował dowódcę 31 pułku Ordnungspolizei w Warszawie. Wyrok - kara śmierci dla wszystkich. Na wykonanie wyroku musieli czekać i był to najtrudniejszy dla nich okres, reakcje zatrzymanych były różne, często dramatyczne, lecz jeden z zatrzymanych zachowywał się spokojnie, gdyż jak się później okazało był to ten, który doniósł Niemcom o karabinach znajdujących się w gliniankach kawęczyńskich. Dnia 27 grudnia zgłosił się do Gestapo obywatel Rembertowa p. Garstkiewic z prośbą o widzenie z komendantem Daume. Okazało się, że komendant Daume i p. Garstkiewicz (pochodzący z zaboru pruskiego) razem służyli w wojsku w czasie I wojny światowej w kompanii, z której niewielu zostało przy życiu. Oni przeżyli i obaj dostali Krzyż Żelazny za zasługi. Wstawiennictwo p. Garstkiewicza spowodowało zmianę decyzji Niemca- Daume zażądał przysięgi od Garstkiewicza na tenże Żelazny Krzyż, że zatrzymani są niewinni. Obywatel Rembertowa kategorycznie stwierdził i złożył przysięgę, że karabiny znalezione w gliniankach pochodzą z okresu I wojny światowej, że są stare i zardzewiałe i nie nadają się do niczego. A jeśli komendant na to pozwoli, postara się to udowodnić. Uzyskawszy zezwolenie na sprawdzenie autentyczności pochodzenia karabinów, burmistrz Szelowski i p. Garstkiewicz w towarzystwie niemieckich żandarmów udali się do Kawęczyna, by przy pomocy mieszkańców wydobyć 17 karabinów. Dnia 27 grudnia 1939 roku odbył się ponownie sąd i zatrzymani zostali uniewinnieni. Daume jednak krzyczał: "krwią spłynie Warszawa i jej okolice - a ja spokój mieć będę. Dzisiaj za dwóch zabitych niemieckich żołnierzy kazałem rozstrzelać w Wawrze 120 Polaków".
To wyjątkowy przypadek, ze skazani na śmierć wychodzą na wolność. Ten, który wydał za 400 zł był w celi razem z nimi wszystkim, byłby także rozstrzelany - nazywał się Żbikowski. Na koniec Daume oświadczył "Sąd niemiecki jest surowy, ale sprawiedliwy". Żbikowski - ten który wydał, poniósł zasłużona karę (wyrok współmieszkańców).
Burmistrz natomiast aby uczcić dzień cudownego ocalenia do końca swojego życia w Święta Bożego Narodzenia nie spożywał posiłków mięsnych.
Po tych trudnych i burzliwych dniach należało rozbudować struktury organizacyjne Zarządu Miejskiego, przede wszystkim referaty: aprowizacji, opieki społecznej i finansów.
Stan osobowy Zarządu Miejskiego składał się z ludzi ofiarnych, solidnych co pozwoliło burmistrzowi na prawidłowe funkcjonowanie i na sprawne zarządzanie. Specjalną uwagą była otoczona aprowizacja miasta (wyżywienie ludności).
Kierownikiem referatu aprowizacji został p. Edward Morawski. Odpowiedzialny m.in. za wydawanie kartek na żywność, które określały i przysyłały nam władze niemieckie. Można było manipulować tak kartkami, aby część żywności trafiała do placówek takich jak Rada Główna Opiekuńcza i szpital.
Duża liczba, przede wszystkim ludzi młodych, była zatrudniona przy wydawaniu kartek. Posiadali oni legitymacje Zarządu Miasta (tzw. ausweisy) co chroniło ich przed wywiezieniem do Rzeszy.
Rada Gospodarczo Opiekuńcza, którą kierował p. Łaski wydawała przez całą okupację obiady. Kuchnię prowadziła p. Zofia Zarzycka, a gotowała codziennie smaczne zupy p. Lucyna Papina.
Na swego zastępcę Burmistrz powołał p. Nikodema Putrzyńskiego, który prowadził Zakłady Mięsne. Zakłady były kontrolowane przez Niemców, ale zawsze potrzebna ilość mięsa dostarczana była do kuchni RGO. Były to więc dobre zupy, mnóstwo ludzi korzystało z tego posiłku.
Pewna cześć mięsa zasilała również Miejski Szpital Zakaźny. Pragnę zaznaczyć, że p. Nikodem Putrzyński był v-ce burmistrzem honorowym, nie pobierał na tym stanowisku z kasy Zarządu Miejskiego żadnych pieniędzy.
Brakowało również ziemniaków i jarzyn. Wtedy to p. Morawski jako kierownik aprowizacji uzyskał zezwolenie na przewóz ziemniaków wagonami z terenów wiejskich. Argumentował to tym , iż nie tylko ludność nie posiada ziemniaków, lecz brakuje ich także w magazynach Rejonowej Spółdzielni, nie będzie więc dla wojska. Stosowne przepustki na przewóz ziemniaków wagonami załatwili Burmistrz i vice-burmistrz w Komendanturze Wojskowej. Pieniądze na zakup ziemniaków dawał p. Putrzyński (pożyczka), cenę ustalał kierownik aprowizacji p. Morawski. Jednak po pewnym czasie Niemcy zorientowali się (albo ktoś ich zawiadomił), że w wagonach oprócz ziemniaków przewożone są także inne artykuły żywnościowe, przede wszystkim mięso. Cofnęli przepustki i trzeba było wówczas radzić sobie w inny sposób. Rozpoczął się tzw. "szmugiel". Na terenie Koloni Oficerskiej (przy przejeździe) znajdowała się Rejonowa Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa, kierownikiem spółdzielni był p. Aleksander Olewiński (członek AK Okręgu Warszawskiego), który w sposób znakomity kierował tą spółdzielnią. Ściśle współpracowali z burmistrzem. Pomagali mu w tym jak mogli zastępca Eugeniusz Szadkowski, Kazimierz Przyuski i Irena Wolińska. Kontyngent, który wyznaczali Niemcy musiał niestety być im dostarczany, również należało zapewnić przydział kartkowy przeznaczony dla ludności przez władze niemieckie. Cześć jednak produktów musiała trafić do kuchni RGO i do Miejskiego Szpitala Zakaźnego. Należało również przewidzieć trochę żywności dla chłopców z lasu (partyzantka).Oczywiście o tym Niemcy nigdy nie mogli się dowiedzieć, sprawa zapatrzenia była w miarę możliwości załatwiona.
Drugą ważna sprawą, którą należało się zająć, była służba zdrowia.
Powołano i zorganizowano Miejski Ośrodek Zdrowia. Kierownikiem tego ośrodka został dr Godlewski. Ośrodek posiadał przychodnie: dla dzieci kierowała nim dr Irena Osmólska, ginekologiczny dr Walentyna Przeździecka, skórno-wenerologiczny kierował dr Smerek, internistyczny - dr Skurzyński.
Zostały zatrudnione wyspecjalizowane pielęgniarki z przedwojennymi dyplomami , m.in Zofia Wolańska i Julianna Tarasiewicz.
Na początku 1941 roku został zorganizowany przez burmistrza ,przy pomocy szefa służby zdrowia Obwodu Warszawskiego oraz przy ogromnym zaangażowaniu i pomocy pracowników Starostwa, Miejski Szpital Zakaźny.
Pierwszym dyrektorem był dr Mieczysław Dmowski, następnie przez następne lata dr Stanisław Chyla - chirurg.
Miejski Szpital Zakaźny zapewniał leczenie oprócz mieszkańców Rembertowa i okolic, również rannym chłopcom z lasu (partyzanci), spełniał także dużą rolę dla chroniących się przed Niemcami Polaków, będących w ekstremalnej sytuacji życiowej. Przede wszystkim członków AK. Niemcy bowiem panicznie obawiali się tyfusu i gdy powiedziano im, że w szpitalu przebywa chory na tę chorobę, nie wchodzili do wewnątrz. I tak np. 29 sierpnia 1944 roku ktoś zastukał do drzwi wejściowych ostrzegając, że przyjadą konno gestapowcy. W tym momencie właśnie zgłosili się powstańcy z Warszawy. Prosili o schronienie i opiekę. Nie było czasu na namysły, gdyż wyraźnie było już słychać tętent koni. Dr Chyla polecił otworzyć budynek znajdujący się na podwórzu, w którym znajdowały się dwie trumny. Powstańcy weszli do tych trumien i doktor kazał udawać im zmarłych. W kilka minut po tym do szpitala weszli Niemcy. Po dłuższej bardzo ostrej rozmowie i przejrzeniu kartotek chorych, zarządzili otwarcie wszystkich pomieszczeń, również gospodarczych. Gdy zbliżali się do owej "trupiarni" dr Chyla powiedział, że tam leżą zmarli na tyfus plamisty. Niemcy po krótkiej rozmowie między sobą zrezygnowali z dalszych oględzin i odjechali.
W Rembertowie była jeszcze sprzed wojny Kasa Chorych, którą kierował dr Ignacy Skurzyński. W wyżej wymienionych placówkach każdy mieszkaniec mógł otrzymać bezpłatne leczenie, a jeśli musiał zapłacić z jakiś powodów, opieka społeczna po przeprowadzeniu wywiadu za niego zapłaciła.
Referat Opieki Społecznej w ZM był bardzo rozbudowany. Pracowali w nim: kierownikiem była Helena Kilańska, Janina Pyszna i Jan Morze (wysiedlony z Pomorza wybitny specjalista przedwojenny inżynier, konstruktor łodzi podwodnych, ukrywający się przed Niemcami). Wszyscy byli bardzo ofiarni i mocno zaangażowani, w szczególności Jan Morze, który docierał do każdego domu aby sprawdzić i ocenić komu i na ile potrzebna jest jakaś pomoc. Był to człowiek o wielkim sercu, niezwykle sumienny, uczciwy i skromny. Trzeba dodać, że pracownicy referatu opieki społecznej organizowali również pomoc żywnościową dla najuboższej ludności żydowskiej, oczywiście narażając się władzom niemieckim.
Na szczególna uwagę zasługuje zatrudniony wówczas w charakterze woźnego Józef Miazek, który wiedział co się działo w magistracie, potrafił on jednak milczeć. Był człowiekiem, do którego wszyscy mieli całkowite zaufanie. Nigdy nikogo nie wydał, chociaż wiedział, że Magistrat był największym w mieście m punktem kontaktowym członków AK. To samo można powiedzieć o p. Gadomskim, który był na etacie gońca. Przecież ciągle widział tych samych ludzi, którzy prawie każdego dnia odwiedzali magistrat, wiadomo jakim celu (meldunki, gazetki).
Magistrat był największym i najbezpieczniejszym miejscem kontaktowym, każdy miał przecież prawo do niego przyjść, chociażby w charakterze interesanta. Odwiedzali go także dość często niepożądani goście, tzn. żandarmi. Zwykle zgłaszali się do sekretariatu, gdzie urzędował tłumacz, p. Jan Rauchut (kapitan WP), poznaniak znający doskonale język niemiecki i mentalność niemiecką. Rozmowy z nimi były tak zawsze prowadzone, aby dowiedzieć się jak najwięcej wiadomości, które byłby dla nas przydatne i ważne, a im mówił tylko tyle co należało im powiedzieć.
Trzeba było często ich oszukiwać. W tym czasie umiejętność taka była konieczna i była zasługą ? tak należało w tamtych czasach postępować.
Jednym z trudniejszych problemów dla burmistrza był referat meldunkowy, ponieważ żandarmeria co raz częściej go odwiedzała i zaglądała do kartotek. Pierwszą czystkę w kartotekach Burmistrz dokonał już we wrześniu 1939 roku usuwając kartoteki ludzi związanych z wywiadem wojskowym tzw."dwójka", kartoteki wojskowych oraz osób ukrywających się. Zniszczył je sam, tak aby nie było przy tym żadnych świadków. Biuro meldunkowe Burmistrz otaczał specjalnym nadzorem. Osobiście prowadził kontrole wydawanych różnych zaświadczeń, tzw. ausweissów, ponieważ każde zaświadczenie było przecież podpisywane przez niego.
W okresie wprowadzenia przez Niemców dla ludności polskiej dowodów osobistych tzw. "kenkart" i nałożenia tego obowiązku na Zarząd Miejski, pojawiły się duże możliwości dla burmistrza wydawania tych kenkart osobom "spalonym" zmieniającym nazwiska i ukrywającym się. Było to przedsięwzięcie bardzo niebezpieczne, przecież Niemcy mogli to wykryć. Trzeba było jednak zaryzykować. Wiele wydanych kart chroniło przed przymusowym wywiezieniem na roboty do Niemiec. Nigdy nie było kontroli wydawanych kenkart, pomimo że ich blankiety znajdowały się w szafie w gabinecie Burmistrza. Pani Zofia Paciorkowska była osobą niezwykle zaufaną, wtajemniczoną w proceder wydawania kenkart i różnych lewych zaświadczeń. Codziennie była w magistracie. Odbierała również przysięgi od dziewcząt, które zgłosiły się jako sanitariuszki AK. Przysięgi odbywały się w gabinecie burmistrza, pod jego nieobecność. Pracowała również przy wydawaniu kartek żywnościowych.
Na przełomie 1942/43 stawił się w gabinecie burmistrza dr Franciszek Amałowicz, który został mianowany dowódcą III Rejonu "Dęby" obwodu "Obroża", w celu zaangażowania go do pracy w Miejskim Szpitalu Zakaźnym przy ul Władysława Jagiełły.
Po załatwieniu wszystkich formalności związanych z rozpoczęciem pracy w szpitalu w charakterze lekarza internisty, burmistrz przeprowadził z dr Amałowiczem jako dowódcą krótką rozmowę. Zapytał: Czy mam złożyć przysięgę?
Dowódca: Nie, przysięgałeś przecież komendantowi Piłsudskiemu i to wystarczy.
Burmistrz : Chciałbym uzgodnić najważniejsze dla mnie sprawy dotyczące mieszkańców miasta. Jestem tu prawie 4 lata burmistrzem i wspólnie z mieszkańcami tego miasta od pierwszego dnia okupacji konspirujemy, staramy się mądrze sabotować zarządzenia władz niemieckich, walczymy o każdy dzień przeżycia. W miarę możliwości stwarzamy warunki do jak najlepszego w tych trudnych czasach ich bytowania. Jak do tej pory nam to się udaje i pragnę aby tak było dalej. Chcę znać każde przedsięwzięcie i wiedzieć o każdej akcji AK. Każdy wydany wyrok na konfidenta proszę aby był ze mną uzgadniany. Są to przecież obywatele mego miasta (często używał słowa "mego miasta"). Proszę, aby o tym porozumieniu miedzy nami nikt nie wiedział. Jestem burmistrzem wszystkich mieszkańców, niezależnie od ich przekonań politycznych. Rembertów posiada przecież kilka ugrupowań politycznych. Wszystkich staram się traktować jednakowo, pod warunkiem, że czują się Polakami.
Współpraca Burmistrza z Komendantem była pożyteczna, a rezultaty jej przyczyniały się do osiągnięcia zamierzonych celów.
Drugie aresztowanie Burmistrza Szelowskiego było spowodowane również donosem, tym razem przez kobietę.
W sierpniu 1942 r. pracownik Biura Starosty p. Marczak powiadomił Burmistrza o tym, że Ruprecht mówił o zlikwidowaniu rembertowskiego getta. Wówczas Burmistrz sam wszedł do getta i powiadomił o tym Radę Żydowską. Jeśli chcą uciekać do partyzantki, znaczy do lasu postara się to im ułatwić. Oczywiście dotyczy to ludzi młodych. Niestety oni tego tematu nie podjęli. Chyba nie mieli ochoty, albo nie wierzyli,że Niemcy mogą ich zlikwidować.
Burmistrz granice getta przekroczył w bardzo niefortunnym miejscu, w pobliżu domu w którym była restauracja. W tej restauracji często bywali Niemcy. Jedna z mieszkanek tego domu powiadomiła o tym żołnierzy niemieckich, a następnie kiedy oni się tą wiadomością nie zainteresowali, to zgłosiła się na posterunek żandarmerii do z-cy komendanta o nazwisku Pikert i opowiedziała o tym zdarzeniu. Burmistrz na przesłuchaniu zapytał się przede wszystkim, o której godzinie miał być w gettcie. Pikert podał godzinę wymienioną w doniesieniu. Okazało się, że o tej godzinie był u Nikodema Putrzyńskiego, u którego w tym samym czasie był komendant żandarmerii. Pani ta pomyliła się na szczęście o przeszło godzinę. Sytuacja dla komendanta żandarmerii była jasna, nie mógł być o jednej godzinie równocześnie w dwóch miejscach.
Pikertowi to nie wystarczyło. Przypomniał Burmistrzowi jak to nie wykonał polecenia Kreishauptmana polegającego na zorganizowaniu getta dla ludności żydowskiej. "Mimo, że miał pan do dyspozycji pracowników Zarządu Miejskiego oraz robotników, Ruprecht w asyście żandarmerii warszawskiej i przy pomocy naszej żandarmerii rembertowskiej, musiał sam wytyczyć obszar zwany gettem, w którym zostali umieszczeni Żydzi?. Burmistrz oświadczył, że "w Polsce nigdy i nigdzie nie było getta. Po prostu nie mamy w tym temacie doświadczenia. Myślę, że cokolwiek byśmy wtedy zrobili , byłby Pan z tego niezadowolony".
Potem po krótkiej, już na osobności rozmowie Pikerta z Scharsem, podeszli do burmistrza i oświadczyli "jest pan wolny". Pikert jednak dodał: "ja, jako Niemiec zarzucam sobie, że jeszcze pan żyje. Lecz mam nadzieję, że niedługo dosięgnie Pana kula niemiecka".
Po pewnym czasie do gabinetu Burmistrza zgłosiła się Pani, która oświadczyła, że to ona doniosła do żandarmerii, że burmistrz był w gettcie. Obecnie tego co powiedziała żandarmerii bardzo żałuje. Oświadczyła również, że wyrzuty sumienia nie pozwalają jej milczeć w tej sprawie, zrozumiała że oskarżyła człowieka powszechnie szanowanego za swą szlachetną działalność w czasie okrutnej okupacji i prosi o przebaczenie.
Na początku 1943 roku bardzo nasiliły się łapanki na tych co handlowali mięsem (tzw. "szmugiel"), zatrzymywano pociągi przed stacją Rembertów i zabierano całą żywność "szmuglującym". Oczywiście te akcje organizował z-ca komendanta Pikert. Należało jakoś z tym sobie poradzić. Powszechnie było wiadomo, że Komendant żandarmerii ma bliską Panią, której groziło wówczas ogolenie głowy (w tamtych czasach to często przypadki).
Burmistrz i dr Amałowicz postanowili to wykorzystać, zorganizowano spotkanie w Zakładach Mięsnych Nikodema Putrzyńskiego, do których często zaglądał Schars, oczywiście w celu poczęstunku. Kiedy komendant był już po licznych kieliszkach mocnego trunku, przyszedł burmistrz i poprowadził tak rozmowę , aby poruszyć ten temat. Schars był w tej sprawie wyraźnie zdenerwowany i oświadczył, że jego Pani jest tą sprawa zaniepokojona. Dodał nawet, że w Rzeszy ma starą i brzydka żonę, a tutaj młodą i piękną kobietę. Burmistrz to pochwycił i powiedział, że można temu po prostu zapobiec. Jeśli będzie mnie Pan informował wcześniej kiedy Pikert będzie organizował łapanki na handlujących mięsem, Pani tej włos z głowy nie spadnie. Komendant po zastanowieniu odpowiedział, że sprawę przemyśli i decyzję podejmie dnia następnego. Dla Burmistrza była to noc wyjątkowo nerwowa, nie wiedział co nastąpi dnia następnego.
Rano w gabinecie burmistrza zjawił się komendant żandarmerii i oświadczył, że przyjmuje ten układ.
Umowy tej dotrzymywał, Pani ta również nie została ogolona. Sytuacja taka była możliwa do momentu wkroczenia do Rembertowa żandarmerii wojskowej.
W pierwszych miesiącach 1944 roku żandarmeria coraz częściej zaczęła odwiedzać biuro meldunkowe. Co prawda kartoteki osób, których meldunki należało zniszczyć zostały spalone, lecz może te pozostałe mogłyby zagrażać niektórym mieszkańcom.
W tej sytuacji Burmistrz i dr Amałowicz podjęli decyzję spalenia biura meldunkowego . Biuro znajdowało się na parterze od strony torów. Umieszczono w nim bombę, która o danej godzinie miała wybuchnąć (bomba zegarowa). W środku nocy bomba wybuchła, spaliły się przede wszystkim kartoteki mieszkańców, wypalił się także pokój i jego urządzenia. Upozorowano napad (zbito szybę w oknie, zrobiono dziury w parkanie). W niektórych materiałach (książkach) podaję się, że zrobili to chłopcy z lasu, rozbili magistrat, byli ranni - to bzdura.
Zbliżająca się Armia Radziecka, która wchodziła już w głąb Polski i zbliżała się do Warszawy, coraz bardziej niepokoiła Niemców, a mieszkańcy Rembertowa byli już pewni zwycięstwa. Powtarzały się akcje sabotażu.
Komendant policji mjr Stefani codziennie informował burmistrza o aktualnej sytuacji jaka panuje na terenie miasta. Przeważająca opinia społeczeństwa uważała, iż należy ograniczyć się tylko do najniezbędniejszych i najbardziej celowych i skutecznych akcji sabotażu i dywersji. Część chciała natomiast walczyć. Byli to ludzie bardzo młodzi, chodzili po ulicach miasta z bronią w kieszeniach, prowokując w ten sposób Niemców (meldunek kontrwywiadu KG AK 26 czerwiec 1944 - 419). W meldunku tym znajdują się konkretne dane, cytuje: pkt. 11 " w sprawie drużyn harcerskich na terenie Rembertowa i współpracy ich z PZP w kwietniu 44 składany był wyczerpujący meldunek wskazujący na niedociągnięcia w pracy konspiracyjnej. Jak dalece uwagi podane były słuszne, wskazuje ostatnia "wsypa" wynikła z powodu używania niewyrobionej młodzieży do poważnych zadań, braku opieki nad tą młodzieżą, dawania jej broni i amunicji do przechowywania do domów, niemal jawne prowadzenie pracy konspiracyjnej, bez zachowania ostrożności itp. Za to wszystko w dużym stopniu odpowiedzialny jest "Wład" oraz miejscowi działacze PZP. Jednemu z aresztowanych chłopców w dniu 26 czerwca 1944 z kieszeni marynarki wypadła broń, świadkiem tego zdarzenia był przechodzący obok niego Niemiec.
Były rozwieszane na domach i parkanach plakaty tzw. Odezwy do mieszkańców Rembertowa, które zawierały wiadomość jak ma zachować się ludność w czasie wkroczenia armii radzieckiej. "Nie witać, wojsk radzieckich, nie ujawniając swojej przynależności, pochować żywność". Podane były przykłady jak podle postępowali żołnierze radzieccy z ludnością polską na ziemiach polskich, które zdobyli.
Okazało się, że jedni te plakaty wieszali, inni je zrywali. Dotarła też do wiadomości burmistrza wiadomość, że Polska Partia Robotnicza powołała konspiracyjną Miejską Radę Narodową , która działała już od połowy stycznia 1944. W skład Rady weszli Julian Wirski - przewodniczący, Michał Michalak - zastępca, Wincenty Gąsiorowski, Helena Wirska i Wacław Sadowski - członkowie. Powstało również Stowarzyszenie Przyjaciół ZSRR "Młot i Sierp", na jednym z ostatnich zebrań wybrano już nowego burmistrza w osobie p. Gąsiorowskiego.
W zebraniach tych uczestniczyli m.in. ścigany listem gończym p. Stefan Nagraba, jako I sekretarz PPR, jak również Zygmunt Duszyński (robotnik magistratu) jako dowódca Okręgu Gwardii Ludowej (późniejszy generał).
Praca burmistrza w takich warunkach była bardzo trudna. Żandarmeria już wojskowa prawie codziennie zjawiała się w gabinecie burmistrza z pretensjami, że mieszkańcy zagrażają wojsku, że w mieście niebezpiecznie, że za tę sytuację odpowiada burmistrz. Mówili że tak dłużej trwać nie może "My Niemcy ten porządek zaprowadzimy". Po tych słowach burmistrz ustanowił p.o. burmistrza Wacława Godlewskiego (rachmistrza Magistratu) i do domu już nie wrócił. Noc spędził na plebanii w Rembertowie, gdzie proboszcz ks. Stanisław Skrzeszewski udzielił mu schronienia. Następnego dnia Nikodem Putrzyński samochodem Zakładów Mięsnych razem z Burmistrzem pojechali do Szpitala Psychiatrycznego w Drewnicy.
Dyrektor Szpitala zapewnił mu pobyt na okres ,w którym należało się ukryć przed aresztowaniem. Znajdowało się tam już około 50 osób, jedni ukrywali się przed Niemcami, inni przed zbliżającą się armią radziecką, a jeszcze inni przed jednymi i drugimi.
Po wkroczeniu na teren szpitala Armii Radzieckiej, jeden z oficerów radzieckich (ranny) zaproponował, że część osób przebywających w szpitalu może zabrać się z nim, gdyż muszą zawieść go do szpitala w Wiązownej w celu przeprowadzania operacji. W tej grupie znalazł się i burmistrz Szelowski. W Drewnicy było niebezpiecznie, ponieważ Niemy po ich wycofaniu się, zaczęli cały teren ostrzeliwać i bombardować. Zimę 1944/45 spędził w gospodarstwie koło Wiązowej u rodziny p. Marczaka z biura Starostwa.
W związku z tym zostało, że na wyzwolonych terenach zostało zorganizowane już Starostwo w Michalinie, Stanisław Szelowski zgłosił się do Starosty (w Rembertowie był już nowy burmistrz) z prośbą o podjęcie nowej pracy. W czasie od 19 stycznia do 15 maja 1945 roku miał zlecone czynności delegata Starostwa dla zabezpieczenia majątku, uporządkowania i uruchomienia Spółdzielni Rejonowej Rolniczo-Handlowej i Mleczarskiej w Piasecznie. Zlecone czynności, jak stwierdził komisaryczny Starostwa Powiatowy mgr St Trojanowski, wykonał należycie i sumiennie.
Następnie został skierowany do Ministerstwa Ziem Odzyskanych na Śląsk w celu osiedlenia się i podjęcia pracy. W czerwcu 1945 z polecania Wojewody Śląsko-Dąbrowskiego gen. Aleksandra Zawadzkiego podjął pracę w Zarządzie Miejskim w Bytomiu w charakterze Naczelnika Wydziału Kontroli.
Związek małżeński zawarliśmy 15 listopada 1946 roku w Bytomiu. 7 września 1947 roku urodził się nam syn, któremu nadaliśmy imiona Jan Maria Władysław. Z pracy w Zarządzie Miejskim mąż zrezygnował w dniu 31 grudnia 1950 roku. W tym samym roku przyjechaliśmy do Warszawy, gdzie zamieszkaliśmy w Choszczówce k. Legionowa. Po pewnym czasie mąż mój podjął pracę w Przedsiębiorstwie Górniczo-Geodezyjnym Przemysłu Ceramiczno-Budowlanego w Dziale Techniki w Warszawie przy ul. Mazowieckiej, gdzie pracował do końca życia. Zamarł po zawale 18 maja 1957 roku. Zgodnie w własnym życzeniem został pochowany na cmentarzu w Rembertowie.