OBRONA RADIOSTACJI KOMENDY GŁÓWNEJ ARMII KRAJOWEJ W REMBERTOWIE W DNIU 4 MARCA 1944 R
Tadeusz Nawrot
Przypomnienie
Dzień 4 marca 1944 r. był tragiczny. Niemcy wykryli i zniszczyli pracującą w Rembertowie radiostację Komendy Głównej Armii Krajowej - AK. Przebieg zdarzenia był następujący - we wczesnych godzinach rannych w obsłudze pracował radiotelegrafista z KG AK, a w jej osłonie pełnili służbę członkowie Armii Krajowej z plutonu Dywersji Bojowej AK - DB "Dęby".
W obsłudze i osłonie radiostacji znajdowało się pięciu żołnierzy.
Pseudonimy dwóch, którzy w tym dniu w jej obronie polegli to:
- "Dubaniec" - kpr. pchor. Eugeniusz Bocheński. Rocznik 1921 absolwent podchorążówki AK, klasa z roku 1942, podharcmistrz. Był referentem dywersji w strukturze dowództwa Rejonu III "Dęby" oraz d-cą plutonu DB "Dęby".
- "Pechowiec" - kpr. pchor. Stefan Łyszkiewicz.
Pseudonimy trzech pozostałych, co tę akcję przeżyli to:
- "Grajek" - nieznany z pseudonimu ani nazwiska radiotelegrafista, tak nazywany w opisach tej akcji, czasem dla tej osoby używano określenia "Technik"1
- "Szczesny" * - kpr. pchor. Jan Świdziński [od red. możliwe że używał też pseudonimu "Soplica"],
- "Książę" - kpr. pchor. Artur Zbigniew Łyszkiewicz, brat Stefana
W momencie rozpoczęcia walki, w drewnianym budynku, w pokoju nad schodami, na pierwszym piętrze, gdzie pracował nadajnik znajdowali się:
- "Grajek" - radiotelegrafista, - "Dubaniec" - d-ca osłony radiostacji, - "Pechowiec" - członek osłony radiostacji,
- "Szczęsny" - członek osłony radiostacji.
Na zewnątrz budynku pełnił wartę:
- "Książę" - członek osłony radiostacji.
na zdjęciu: kpr. pchor. Eugeniusz Bocheński
Opis walki w obronie radiostacji pt. "W osłonie" zamieszczony w "Biuletynie Informacyjnym" AK wydanie "P" z dnia 12 i 15 czerwca 1944 r. (2)
Już od godziny trwa "gra" na punkcie w R. Maleńki aparat nadawczo odbiorczy klekoce ze stolika w głębi pokoju. Sygnały "Morse'a" niosą tekst depeszy gdzieś do stacji polskiej w Algierze, Kairze, Maroko czy Anglii. Technik, schylony nad aparatem wie, że żądana stacja zgłosiła się, że trzeba jak najszybciej "wyrzucić" cały materiał własny i przejść z kolei na odbiór, przejąć informacje i rozkazy dla Armii Krajowej.
Pośpiech, pośpiech! Każdej chwili można się spodziewać "podjazdu" niemieckiego, jak zawsze w tej służbie. To, że "podjazd" zjawi się niebawem, jest pewne. Niemiecka służba radiowa i jej wywiad tropią polskie stacje zaciekle. Te stacje - to uszy i usta Polski Podziemnej. Bez nich walczący kraj byłby głuchoniemy. Nadać..., przyjąć..., uskoczyć.
Oto gra. Sekundy decydują. Na szczęście nie zawsze można liczyć.
Stawką w tej "ciuciu-babce" jest życie.
Klucz aparatu klekocze pospiesznie. "Wyrzut" dobiega końca. Za oknem pokoju - słoneczny ranek marcowy. Przy oknie stoi trzech ludzi z bronią w ręku, osłona. Na zewnątrz czujka. I co za patrol. Ci sami "morowcy", którzy niedawno zlikwidowali niemiecką stację pomiarową, ukrytą w fabryczce na G. Ta stacja, wyposażona w przeszło 30 najbardziej precyzyjnych aparatów, ciężko dawała nam się we znaki. Opanowano ją, niszcząc aparaty i wszystkie urządzenia. Prawdziwie w ostatniej chwili.
Na trzy dni przed terminem przeniesienia jej na ul. Poznańską. Dla Niemców była to strata niepowetowana. Berlińska fabryka aparatów pomiarowych leży w gruzach.
"Wyrzut" skończony. Teraz - odbiór.
Ale w tym..., z pustej ulicy nadlatuje warkot motorów. Zbliża się.
Urywa. Tuż, tuż. Podjazd?
Wystawiona na ulicy czujka, zaskoczona nagłym pojawieniem się samochodów z gestapowcami i to z kilku kierunków naraz, nie zdążyła na czas zaalarmować dowódcy osłony lub zatrzymać błyskawicznie wyskakujących z samochodów Niemców, a było ich około 60, zmierzających do opanowania stacji piorunującym zaskoczeniem.
Zdrada?.. Niemcy obstawiają dom, jakby polowali na upatrzonego. Tym razem byli szybsi. Jedna grupa podbiegła pod okno. Wyrywają granaty zza pasów. Równocześnie łańcuch zielonych mundurów rozsypał się wśród małych kamieniczek.
Z okna szczytowej ściany widać dwie ulice - tę przed frontem domu i tę za domem. I tu i tam nastawiony jest łańcuch obławy.
Niemcy wtargnęli do domu. Łomoczą podkute buty po korytarzach. W tym momencie dowódca osłony - podchorąży "Dubaniec" - cisnął granat, który leci w klatkę schodową w dół. Huk piorunujący. Szyby dźwięczą, tynk sypie się na głowy i na aparat.
Klucz aparatu rzuca ostatni sygnał w przestrzeń. Dramatyczny znak, jestem zagrożony, koniec rozmowy". Ktoś daleki, o setki i tysiące kilometrów drgającą ręką zanotował te słowa. . .
Technik zrywa się od aparatu. Jego zadanie skończone. Głos ma już tylko osłona.
Granat rzucony w klatkę schodową zrobił swoje. Oszołomił nacierających gestapowców i zmusił ich do ucieczki. Niemcy porwawszy jednego swego rannego, zdążyli zwiać w bezpieczne miejsce. Seria z pistoletu maszynowego dodała im szybkości w wykonaniu ucieczki.
Wtem... Trzęsienie ziemi?.. Potworne wybuchy zdają się rozrywać dom w strzępy. Huraganowy podmuch rzuca ludzi na ścianę. Sufity walą się w obłokach kurzawy wapiennej.
To Niemcy atakują granatami ręcznymi, kilka pocisków gruchnęło w okno. Wybuchy rozniosły w drzazgi wszystkie sprzęty. Ściany spękane.
Wszystko tonie w dymie i kurzu. Trzech ludzi leży na podłodze. Osłona.
Zginęli?
Nie, wszyscy nietknięci. Odłamki rozrywających się granatów nie dosięgły leżących. Zerwali się. Jeden rzuca się do wywalonego okna i ciska granat w kupę Niemców.
Obrońcy ogłuszeni eksplozjami, nic nie słyszą. Granat pęka jakby bezgłośnie, rozszarpując jednego SS-mana. Reszta zmyka z dziedzińca na ulicę. Gęsty ogień karabinowy masakruje ściany zewnętrzne. Wszystkie drogi odwrotu odcięte.
Pada zwięzły rozkaz dowódcy: "Musicie się przebijać. Ty pójdziesz pierwszy, rzekł, wskazując na podchorążego S. - a pan - zwracając się do technika - pójdzie za nim. Ja tych szkopów przytrzymam z Pechowcem.
A zatem przebojem!" Obie biegnące równolegle ulice obstawiono obławą. Jedyna droga dziedzińcami i ogródkami pod dwustronnym obstrzałem. Ale nie ma wyboru. Z pistoletami w dłoni biegną, ostrzeliwując się na boki.
Dwóch ludzi z osłony - dowódca Dubaniec i strzelec Pechowiec biorą na siebie cały ciężar walki z przewagą liczebną i ogniową nieprzyjaciela, pozostali na miejscu. Umożliwili wycofanie się "Grajka" i podchorążego S.
Skok za skokiem, wśród płotów, sznurów z bielizną, młodych drzewek - udaje im się przebić. Gdy mają przed sobą już tylko przecznicę i kompleks koszar niemieckich, zza małej budki wyskakuje prosto na nich jakiś SS-man z karabinem. Rozdygotany smarkacz. Bełkocze coś. Mierzy. Pistolet osłony jest szybszy. Dwa... klapnięcia. Broń nie wypala obu przeciwnikom. l Niemiec rzuca się do ucieczki. Luka. "Grajek" - mimo otrzymanego postrzału - i podchorąży S., są wolni.
Teraz dopiero "Dubaniec" i "Pechowiec" sami przeszli do próby przebicia się. Na trzeciej posesji od domu, w którym zostali napadnięci, Pechowiec pada ciężko ranny w biodro.
Dowódca nie opuścił rannego towarzysza. Jego krótkie i obliczone serie z p.m. trzymały dobrze w szachu gestapowców, którzy poniósłszy już stratę trzech zabitych i trzech ciężko rannych, nabrali odpowiedniego respektu dla twardego bojownika. "Dubaniec" kilkakrotnie trafiony. Krew zalewa mu czoło. Sztywniejące ciało Pechowca musiało przyjąć jeszcze kilka pocisków, zanim wyzionęło ducha.
Wreszcie brocząc z wielu ran - padł "Dubaniec" trafiony celną kulą w serce. Zakończył się dwu i pół godzinny twardy bój na posterunku żołnierskim.
Zlikwidowali wprawdzie Niemcy, kosztem dotkliwych strat własnych, działalność tej stacji, lecz żywcem nikogo nie wzięli. Przykazanie ich dowódcy - "Chłopcy z osłony nigdy się nie poddają" - było im hasłem do ostatniej chwili. W walce do upadłego rozumieli spełnienie swych obowiązków żołnierskich.
Uwaga autora: pośmiertnie obydwaj polegli żołnierze AK zostali odznaczeni Krzyżami Walecznych, o czym informował "Biuletyn Informacyjny" - tego numeru jednak nie znalazłem w warszawskich bibliotekach choć go czytałem w lecie 1944 r. Przy okazji stwierdziłem brak jego kompletów nawet w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Na mikrofilmach dostępne są tylko niektóre numery.
Uzupełniające informacje nt. wykrycia radiostacji.
Jak doszło do wykrycia przez Niemców radiostacji, autor nie wie. Tuż po tej tragedii słyszał, że Niemcy, którzy podjechali pod kościół na Nowym Rembertowie, zdezorientowani pytali o drugi. Przypadkowy przechodzień wskazał im Narodowo Katolicki, który wówczas istniał w pobliżu budynku, gdzie pracowała radiostacja.
Możliwe były w zasadzie dwie drogi odkrycia radiostacji - zdrada oraz radiolokacja. Rezultaty badania tej sprawy przez kontrwywiad AK nie są autorowi znane. Wydaje się prawdopodobniejsze, że był to rezultat namiaru goniometrycznego - radiostacja pracowała dość długo. Brak reakcji wartownika - "Księcia", mającego chronić z zewnątrz obsługę radiostacji przed zaskoczeniem, wydaje się zrozumiały. Jadące samochody nie budziły wątpliwości, a może wartownik we wczesnych godzinach rannych nie wykazał dostatecznej czujności. Gdy Niemcy wyskakiwali z pojazdów znalazł się w sytuacji beznadziejnej, tym bardziej, że oni skierowali się natychmiast w kierunku budynku, gdzie pracowała radiostacja, a on znajdował się poza strefą ich bezpośredniego ataku. Jego ewentualne ostrzeżenie w tym momencie nie dałoby już niczego, a do tego z pewnością był przerażony tym, co się działo. W następnych dniach, po walce, żołnierze DB "Dęby" weszli do pomieszczenia radiostacji poszukując śladów po jej obrońcach. Nic istotnego nie znaleźli, choć w kuble z pomyjami znajdował się magazynek do pistoletu, który wrzucili tam obrońcy.
Niemiecki raport w tej sprawie (pkt 2)
Los żołnierzy AK po walce
Poległych żołnierzy AK - "Dubańca" i "Pechowca" - Niemcy wrzucili do dołu z odpadkami znajdującego się obok domu, w którym pracowała radiostacja. Po kilkunastu dniach zwłoki zostały w nocy ekshumowane przez żołnierzy z ich plutonu, przewiezione na cmentarz na Nowym Rembertowie i tam pochowane. Po wojnie koledzy postawili na ich grobie - bez wiedzy władz cywilnych, ale za zgodą kościelnych, nagrobek ujawniając na nim nazwiska obrońców radiostacji.
Losy trzech pozostałych osób, uczestników akcji związanej z tym zdarzeniem, potoczyły się w czasie walki i po niej następująco;
- "Książę" uszedł z zagrożonego obszaru niezauważony przez atakujących Niemców. W walce nie brał udziału.
- "Szczęsny" w czasie wyskakiwania z budynku został zaskoczony przez Niemca, w momencie gdy był na szczycie forsowanego ogrodzenia.
Obydwaj skierowali na siebie broń. Niemiec miał pistolet maszynowy, a on osobisty - zwykły. Obydwaj po naciśnięciu spustów mieli niewypały (a może nie odbezpieczoną broń) i odskoczyli od siebie bez zranienia, - "Grajek" wyskakujący z domu wraz z "Szczęsny" - ale tuż za nim, został lekko ranny, zdołał się ukryć w pobliskim domu u ciężarnej kobiety, która następnie go wyprowadziła poza obszar obławy (wersja usłyszana w czasie wojny, tuż po walce).
- do zlokalizowania w ostatniej fazie walki wycofujących się żołnierzy AK (rannego "Pechowca" i towarzyszącego mu "Dubańca", którzy potem polegli) pośrednio przyczyniła się kobieta wrzeszcząca "moje dziecko, moje dziecko..." mając na myśli swego nieobecnego w domu dorosłego syna (wersja zasłyszana w czasie wojny, tuż po walce).
- po wojnie jeden z obrońców został rozszyfrowany przez informację wojskową PRL i był przez nią szantażowany. Zginął w nieznanych okolicznościach.
Kontynuacja walki po rozbiciu radiostacji
Jeszcze w trakcie walki w obronie radiostacji, do d-cy Rejonu zgłosił się kpr. pchor. "Błyskawica" (3) propozycję włączenia się do niej z uzbrojoną drużyną. Mjr F. M. Amałowicz (4) zabronił takiego działania, ponieważ to groziło ujawnieniem istnienia ośrodka dyspozycyjnego w Rembertowie, nie dając przy tym żadnych szans na pozytywny rezultat interwencji.
Na wyposażeniu AK w Rembertowie znajdowało się siedem radiostacji. Po rozbiciu opisanej, następna rozpoczęła pracę w Miłośnie, a potem w innych miejscach. Tam dowódcą osłony był kpr. pchor. Tadeusz Borowiecki "Błyskawica" (także podharcmistrz w Szarych Szeregach, organizacji harcerskiej kontynuującej tradycje ZHP - nie mylić z obecnym ZHP, w którym obowiązują inne zasady moralne - inne prawo i przyrzeczenie). Silna osłona przygotowała zasadzkę (użyto w niej także karabinu maszynowego produkcji angielskiej Bren). Niemcy nie wykazali aktywności i nie pojawili się.
Sieć radiostacji AK była w kraju stosunkowo liczna (składała się z czynnych jednostek oraz zapasowych, przewidzianych do uruchomienia w momencie mobilizacji). Pracowała w ekstremalnie trudnych warunkach.
Jej zasadą było bazowanie na łączności z ośrodkiem polskiego rządu pod Londynem. Tam przyjmowano sygnały z kraju, a następnie retransmitowano do adresata. Taka organizacja zmniejszała wielokrotnie ryzyko wykrycia krajowych radiostacji i umożliwiała ograniczenie ich mocy. Sieć łączności AK w Powstaniu Warszawskim posługiwała się także tym systemem, który bardzo dobrze sprawdził się w warunkach polowych. Komuniści w swojej propagandzie, mającej na celu zniszczenie szacunku do Polskich Władz, używali opisu tego systemu jako argumentu w udowadnianiu niezaradności i braku kwalifikacji u naszych żołnierzy oraz dowódców. Bazowali na "odczuciu" laików, że np. w czasie Powstania Warszawskiego łączność między Mokotowem a Śródmieściem powinna być pokonywana ,,krótszą drogą, a nie aż przez Londyn".
Jak dziś wiadomo także tą drogą polski wywiad w Anglii "podsłuchiwał" korespondencję niemieckiej policji i SS na terenie Polski (w tym także w Warszawie) i po rozszyfrowaniu, przekazywał o niej informacje do kraju.
Dla historii warto odnotować, że po wojnie, w czasach PRL, walka o odzyskanie Niepodległości była nada prowadzona także na terenie Rembertowa. Tu przeprowadzano tajne próby nawiązania łączności radiowej z Rządem Polski na emigracji. Jednym z tych, co to czynili, był plut. Zygmunt Maciejec, rusznikarz, żołnierz AK, magazynier broni w plutonie OB "Dęby". Jako pracownik UB (UB - Urząd Bezpieczeństwa), miał rozeznanie w sposobach i metodach fałszowania wyborów przez komunistów i informacje na ten temat przekazywał byłemu premierowi Stanisławowi Mikołajczykowi. Rozszyfrowany, został skazany na śmierć i stracony w 1947 r. Jego działalności w zakresie łączności, UB nie wykrył.
Pośmiertnie zrehabilitowany - autor był na tej rozprawie w 1991 r.
Fałszerstwo na pomniku Obrońców Radiostacji AK w Rembertowie
We wrześniu 1982 r. odsłonięto pomnik w pobliżu budynku, gdzie pracowała radiostacja AK. Historię jego powstania można streścić następująco:
-przez 38 lat komuniści nie dopuszczali do utrwalenia tego zdarzenia w pamięci mieszkańców, -wobec narastającego oporu społeczeństwa przeciwko ich totalitarnym rządom wprowadzili w dniu 13 grudnia 1981 r. stan wojenny w Polsce.
Jego celem było stłumienie dążenia Polaków do odzyskania Niepodległości, - ponieważ społeczeństwo zareagowało na to bardzo silnie, postanowili częściowo rozładować atmosferę, między innymi poprzez nadawanie odznaczeń, stawianie pomników, szycie sztandarów itp. akcje "zmiękczające naród". W ramach tych działań postanowiono w Rembertowie "odsłonić pomnik",
- w czasach panowania ustroju totalitarnego - komunizmu, tak jak we wszystkich ustrojach tego typu rządziła partia (chronologicznie w ZSRR od 1917 r. - komunistyczna, we Włoszech od 1921 r. - faszystowska, w Niemczech od 1933 r. - narodowo-socjalistyczna, a w PRL komunistyczna PZPR). Bez jej akceptacji nie mogło mieć miejsca żadne posunięcie personalne, gospodarcze czy kulturalne, po prostu rządziła absolutnie wszystkim.
- dla partii pomysł "stawiającego wniosek o postawienie pomnika" ze strony sterowanego przez nią ZBoWiD-u z pewnością był na czasie. Mógł w jakimś stopniu zmniejszyć napięcia społeczne, dlatego go zaakceptowała, - na pomniku umieszczono trzy nazwiska. To trzecie jest fałszerstwem.
Wymieniona tam osoba na pewno nie była członkiem osłony radiostacji, ani z nią, ani z tym oddziałem AK w jakikolwiek sposób związana. Nie miała nic z nimi wspólnego. Jeszcze żyją osoby, co mogą to zaświadczyć, - kto i dla jakich celów spowodował umieszczenie tego fałszerstwa na pomniku - autor nie wie. Wiadomo, że przewodniczącym ZBoWiD był wówczas pułkownik LWP i tam należy szukać jego źródeł oraz odpowiedzi na pytanie - w jakim stopniu było ono świadome i jakiemu celowi miało służyć? Czy obniżeniu w przyszłości prestiżu AK poprzez ujawnienie tego faktu, czy też zwykłemu oszustwu?
- wiadomo, że przed odsłonięciem pomnika członkowie partii namawiali niektórych członków AK, nawiasem mówiąc nie związanych z tym zdarzeniem, do wstąpienie do ZBoWiD, "ponieważ chcą ich odznaczyć podczas jego odsłonięcia". Jak poważne to były partyjne zadania, może świadczyć to, że jeden z namawiających do tego czynu oficer LWP, po odmowie ze strony upatrzonej osoby... zerwał z nią kontakty.(...)
Warszawa, 15 lutego 2000 r.
Autor, Tadeusz Nawrot, podharcmistrz w Szarych Szeregach, "Wódz Zawiszy" w hufcu ,,Romb - Osa" - Rembertów, d-ca drużyny ,,Huragan" w plutonie DB "Dęby'.
(1) Do dziś dnia nie są znane jego dane ani los. Działający w służbach łączności Armii Krajowej, po wkroczeniu Armii Czerwonej na teren Polski, byli szczególnie poszukiwani i mordowani, przez NKWD i podporządkowane im UB. Do nich należał także zamordowany po wojnie przez UB szef łączności III Rejonu "Dęby" - Rembertów ppor. Tadeusz Leśniewski. Tablice ku jego pamięci znajdują się na murze więzienia na Mokotowie - Rakowiecka, oraz w kościele na Nowym Rembertowie. Przykładem ostrożności w tych sprawach - przyznania się do udziału w AK - był jeden z zasłużonych żołnierzy AK z Rembertowa, który w 1989 r. twierdził wobec próbującego z nim nawiązać rozmowy autora książki historycznej, że był członkiem komunistycznej komórki i absolutnie nic nie miał wspólnego z AK. Bał się ujawnienia swojej roli w konspiracji?
(2) Starano się o zachowaniu układu, stylu oraz słownictwa z cytowanego artykułu. Zmieniono tylko podany w Biuletynie pseudonim "Dubrawiec", na poprawny "Dubaniec" W artykule, ze względów konspiracyjnych, wymieniono tylko pseudonimy poległych, pomijając pozostałych.
(3) "Błyskawica" był podharcmistrzem w Szarych Szeregach, nominacja z dn. 27 grudnia 1943 r. Zginął zamordowany po wojnie w 1946 r. na Zamku Lubelskim za odmowę służby w LWP. Brał także udział w konspiracyjnej działalności w PRL w lalach 1944 - 1945.
(4) Mjr Franciszek M. Amałowicz był lekarzem - dr. medycyny. Obrońca Lwowa w wojnie polsko - bolszewickiej. Po wkroczeniu Armii ZSRR ujawnił się wraz z niektórymi żołnierzami AK z Rembertowa. Na jego rozkaz przekazano Armii Czerwonej broń, a następnie został wcielony do LWP. Aresztowany, a następnie wywieziony, przez siedem lat był więziony w 19 łagrach i więzieniach ZSRR. Przed powrotem do kraju jeszcze przez dwa lata przetrzymywany w Moskwie. Łącznie w ZSRR był więziony ponad 9 lat.
* od redakcji : w artykule p. Nawrota zmieniono pseudonim Jana Świdzińskiego z "Soplica" na "Szczęsny" , ponieważ taki występuje np. we wniosku o przyznanie Krzyża Virtuti Militari